Zacznijmy niezupełnie od początku.
Czuliście kiedyś taki głód, że rzucaliście się na wszystko, co mieliście pod ręką, żeby go zaspokoić? Ja owszem, ale nie chodzi wcale o jedzenie. Zaczęło się podstępnie. Koleżanka namówiła mnie na przeczytanie książki pod niewinnym tytułem "Harry Potter i kamień filozoficzny". Wtedy była to nowość, dosłownie chwilę temu przetłumaczona na język polski (tak, jestem aż tak stara). Ciekawa, mówiła... Wciąga, mówiła... No cóż, nie to, żebym wcześniej nie lubiła książek, ale też jakoś specjalnie mnie do nich nie ciągnęło. Spodobała mi się "Ania z Zielonego Wzgórza", "Zakazany ogród" i "Robinson Crusoe", ale to lektury. Sięgać po książki z własnej woli? No, ale sięgnęłam... Nie paliłam nigdy, nigdy nie próbowałam żadnych narkotyków, ale wierzę, że tak muszą się czuć nałogowcy na głodzie. Skończyłam czytać w trzy dni i od razu zaczęłam jeszcze raz, a potem znów... Tylko ile można czytać tę samą książkę? Na drugą część trzeba było czekać prawie rok, a tu głód narastał... Na szczęście ciocia pozbywała się zalegającej u niej makulatury i tak poznałam "Sagę o Ludziach Lodu" Margit Sandemo (tak wiem, to nie dla grzecznych dziewczynek, ale cóż). Wciągające czterdzieści dziewięć tomów pozwoliło mi przetrwać kolejne miesiące, jednak i to okazało się mało. Następna była kolekcja książek Deana Koontza i dalej poleciało już samo... Teraz czytam głównie fantasy, troszkę science fiction i horroru. Oczywiście każda książka mile widziana, miałam jakieś epizody nawet z romansami.
Dlaczego piszę o czytaniu, skoro miało być o pisaniu?
Bez jednego nie ma drugiego. Poza tym pisać zaczęłam mniej więcej dekadę później. Wszystko oczywiście przez mężczyznę, a właściwie dzięki niemu i kotkom (draniem to się okazał dużo później). A było to tak:
Szedł sobie Czarny Kotek swoja ciemną, kocią ścieżką. Szedł przyczajonym, wojowniczym krokiem, marząc o wielkich bitwach z szarymi myszami i wielkich łupach. Szedł i... Łup... Potknął się o laptopa. Takiej zniewagi darować nie mógł. Rzucił się na elektryczną bestię. Walka była bardzo zacięta. Każdy klawisz oddawał zapamiętale ciosy pazurów... I wtem ekran rozbłysnął i ukazał się wymarzony świat wojownika - Legenda. Kot zanurzył się w wirze walki i wnet zauważyło go stado Motylków. Śmigały barwnymi skrzydełkami, aż zwierzak zaczął myśleć, że jest jednym z nich (pranie mózgu lub hipnoza - kto to odgadnie?) i nawet próbował latać z nimi po Cristal Cave. Tylko czasem między plamą skrzydeł błysnęło czarne futerko lub zielone, kocie oko. I wtedy zjawił się porywisty wiatr przemian. Delikatne kłębowisko barw zostało zdmuchnięte, odsłaniając grupkę Czarnych Kotów z rządzą przygód w ślepkach. Pyszczki błysnęły najeżonymi kiełkami uśmiechami. Wreszcie uwolnione i rozmiauczone zwierzaki mogły ruszyć łapa w łapę i pazurek w pazurek
(no jeszcze bym dodała pyszczek w pyszczek, ale nie chcę przeciągać) w podróż po baśniowym świecie przyjaźni i przygody. Zawsze chętnie sobie pomagają i wspierają się w trudnych i łatwych chwilach. Spamując, gdzie popadnie, walczą dzielnie u swego boku. Czasem wpuszczają do swego grona biednego, samotnego kotka i dzielą się z nim szczerymi serduszkami... oraz mleczkiem :D
No ok, może to i nie za długie, niektórzy nie do końca mogą zrozumieć, ale był to tylko wpis na stronie takiej jakby gildii (Czarnych Kotów) w grze przez przeglądarkę. Zachęcona reakcją mojego ówczesnego lubego, zaczęłam próbować pisać inne rzeczy. Wszystko lądowało na twardym dysku komputera, tylko to wstrętne urządzenie zaczęło odmawiać współpracy. W związku z tym traciłam niestety wszystkie dane na dysku, łącznie z opowiadaniami. Znajomy podsunął mi pomysł z blogiem i tak w roku 2011 powstały "Nocne opowieści". Dlaczego tak mało publikowałam? Właściwie powodów było dużo, ale przede wszystkim nie traktowałam tego jak typowego bloga, a bardziej jako magazyn dla tych moich opowiadań, których nie chciałam stracić. Z tego powodu między innymi, kiedy zmieniłam wadliwego laptopa na normalnie działającego, nie było potrzeby umieszczania opowiadań w sieci, ale też zgubiłam po drodze radość z pisania i okazało się, że odzyskać dała się tylko w kawałkach.
Do dziś zmieniło się wiele, dlatego postanowiłam też zmienić bloga. W końcu nigdy nie jest za późno, by zacząć od nowa (albo przejść tuning). Ważne, żeby zacząć i oczywiście, żeby za tym pierwszym krokiem przyszły następne. Nie obiecam, że będę pisać codziennie, ale będę pisać :)
Dla tych, którzy są zainteresowani typowo moimi opowiadaniami zaznaczam, że w planie mam przynajmniej raz w tygodniu (piątek lub sobota lub niedziela) wrzucać jedno opowiadanie. Czasem może być to tylko krótka historyjka, ale będzie.
Opowiadania, które tutaj są (lub były) zamieszczone, przeniosę na mojego drugiego bloga - Opowiadania za szkłem. Te niedokończone, będą miały na końcu skrót CDMN ( ciąg dalszy może nastąpi). Muszę je obrobić i się nimi odpowiednio zająć, dlatego kilka dni może to potrwać. Docelowo to będzie pierwszy post, a co dalej... Zobaczymy :)
Wierna Opowiadaczka
Czuliście kiedyś taki głód, że rzucaliście się na wszystko, co mieliście pod ręką, żeby go zaspokoić? Ja owszem, ale nie chodzi wcale o jedzenie. Zaczęło się podstępnie. Koleżanka namówiła mnie na przeczytanie książki pod niewinnym tytułem "Harry Potter i kamień filozoficzny". Wtedy była to nowość, dosłownie chwilę temu przetłumaczona na język polski (tak, jestem aż tak stara). Ciekawa, mówiła... Wciąga, mówiła... No cóż, nie to, żebym wcześniej nie lubiła książek, ale też jakoś specjalnie mnie do nich nie ciągnęło. Spodobała mi się "Ania z Zielonego Wzgórza", "Zakazany ogród" i "Robinson Crusoe", ale to lektury. Sięgać po książki z własnej woli? No, ale sięgnęłam... Nie paliłam nigdy, nigdy nie próbowałam żadnych narkotyków, ale wierzę, że tak muszą się czuć nałogowcy na głodzie. Skończyłam czytać w trzy dni i od razu zaczęłam jeszcze raz, a potem znów... Tylko ile można czytać tę samą książkę? Na drugą część trzeba było czekać prawie rok, a tu głód narastał... Na szczęście ciocia pozbywała się zalegającej u niej makulatury i tak poznałam "Sagę o Ludziach Lodu" Margit Sandemo (tak wiem, to nie dla grzecznych dziewczynek, ale cóż). Wciągające czterdzieści dziewięć tomów pozwoliło mi przetrwać kolejne miesiące, jednak i to okazało się mało. Następna była kolekcja książek Deana Koontza i dalej poleciało już samo... Teraz czytam głównie fantasy, troszkę science fiction i horroru. Oczywiście każda książka mile widziana, miałam jakieś epizody nawet z romansami.
Dlaczego piszę o czytaniu, skoro miało być o pisaniu?
Bez jednego nie ma drugiego. Poza tym pisać zaczęłam mniej więcej dekadę później. Wszystko oczywiście przez mężczyznę, a właściwie dzięki niemu i kotkom (draniem to się okazał dużo później). A było to tak:
Szedł sobie Czarny Kotek swoja ciemną, kocią ścieżką. Szedł przyczajonym, wojowniczym krokiem, marząc o wielkich bitwach z szarymi myszami i wielkich łupach. Szedł i... Łup... Potknął się o laptopa. Takiej zniewagi darować nie mógł. Rzucił się na elektryczną bestię. Walka była bardzo zacięta. Każdy klawisz oddawał zapamiętale ciosy pazurów... I wtem ekran rozbłysnął i ukazał się wymarzony świat wojownika - Legenda. Kot zanurzył się w wirze walki i wnet zauważyło go stado Motylków. Śmigały barwnymi skrzydełkami, aż zwierzak zaczął myśleć, że jest jednym z nich (pranie mózgu lub hipnoza - kto to odgadnie?) i nawet próbował latać z nimi po Cristal Cave. Tylko czasem między plamą skrzydeł błysnęło czarne futerko lub zielone, kocie oko. I wtedy zjawił się porywisty wiatr przemian. Delikatne kłębowisko barw zostało zdmuchnięte, odsłaniając grupkę Czarnych Kotów z rządzą przygód w ślepkach. Pyszczki błysnęły najeżonymi kiełkami uśmiechami. Wreszcie uwolnione i rozmiauczone zwierzaki mogły ruszyć łapa w łapę i pazurek w pazurek
(no jeszcze bym dodała pyszczek w pyszczek, ale nie chcę przeciągać) w podróż po baśniowym świecie przyjaźni i przygody. Zawsze chętnie sobie pomagają i wspierają się w trudnych i łatwych chwilach. Spamując, gdzie popadnie, walczą dzielnie u swego boku. Czasem wpuszczają do swego grona biednego, samotnego kotka i dzielą się z nim szczerymi serduszkami... oraz mleczkiem :D
No ok, może to i nie za długie, niektórzy nie do końca mogą zrozumieć, ale był to tylko wpis na stronie takiej jakby gildii (Czarnych Kotów) w grze przez przeglądarkę. Zachęcona reakcją mojego ówczesnego lubego, zaczęłam próbować pisać inne rzeczy. Wszystko lądowało na twardym dysku komputera, tylko to wstrętne urządzenie zaczęło odmawiać współpracy. W związku z tym traciłam niestety wszystkie dane na dysku, łącznie z opowiadaniami. Znajomy podsunął mi pomysł z blogiem i tak w roku 2011 powstały "Nocne opowieści". Dlaczego tak mało publikowałam? Właściwie powodów było dużo, ale przede wszystkim nie traktowałam tego jak typowego bloga, a bardziej jako magazyn dla tych moich opowiadań, których nie chciałam stracić. Z tego powodu między innymi, kiedy zmieniłam wadliwego laptopa na normalnie działającego, nie było potrzeby umieszczania opowiadań w sieci, ale też zgubiłam po drodze radość z pisania i okazało się, że odzyskać dała się tylko w kawałkach.
Do dziś zmieniło się wiele, dlatego postanowiłam też zmienić bloga. W końcu nigdy nie jest za późno, by zacząć od nowa (albo przejść tuning). Ważne, żeby zacząć i oczywiście, żeby za tym pierwszym krokiem przyszły następne. Nie obiecam, że będę pisać codziennie, ale będę pisać :)
Dla tych, którzy są zainteresowani typowo moimi opowiadaniami zaznaczam, że w planie mam przynajmniej raz w tygodniu (piątek lub sobota lub niedziela) wrzucać jedno opowiadanie. Czasem może być to tylko krótka historyjka, ale będzie.
Opowiadania, które tutaj są (lub były) zamieszczone, przeniosę na mojego drugiego bloga - Opowiadania za szkłem. Te niedokończone, będą miały na końcu skrót CDMN ( ciąg dalszy może nastąpi). Muszę je obrobić i się nimi odpowiednio zająć, dlatego kilka dni może to potrwać. Docelowo to będzie pierwszy post, a co dalej... Zobaczymy :)
Wierna Opowiadaczka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz